Mamy już ponad połowę grudnia za sobą. W przyszły wtorek będziemy świętowali w gronie rodzinnym wigilię. Zazwyczaj grudzień był dla mnie magicznym czasem oczekiwania na święta. Bardzo lubiłam cudowne, kolorowe oświetlenie miast, piękne choinki przed ratuszem czy w centrach handlowych. W tym roku jakoś nie czuję magii zbliżających się świąt. Może to dlatego, że dekoracje świąteczne pojawiają się w sklepach już na początku listopada? A może dlatego, że produkty, kiedyś zarezerwowane na świąteczny czas, dziś są dostępne przez cały rok? Albo dlatego, że w moim mieście dekoracje świąteczne od lat są coraz mniej atrakcyjne, choć w tym roku wyjątkowo poprawiły się ?.
Category Archives: Inne
Zaufanie czyli Waluta Przyszłości – książka, którą świetnie się czyta
Z Michałem Szafrańskim, a raczej z jego blogiem, spotkałam się już kilka lat temu. Przeczytałam wpisy dotyczące oszczędzania i… zrezygnowałam z dalszego odwiedzania jego strony. Kilka lat później kupiłam książką „Zaufanie czyli Waluta Przyszłości” i przeczytałam jednym tchem, choć zupełnie nie spełniała moich oczekiwań. Dlaczego?
Moje pierwsze spotkanie z blogiem „Jak oszczędzać pieniądze?”
Jednym z nielicznych tekstów, które przeczytałam był „107 porad jak oszczędzać, czyli skąd możesz wziąć dodatkowe 200 zł / m-c”. Po przejrzeniu pierwszy kilku propozycji na oszczędzanie tekst mnie zniechęcił, ponieważ zupełnie nie miałam szans na zaoszczędzenie obiecanych 200 zł, choć z pewnością gotówka przydałaby się. W moim wypadku większość zaleceń wykonywałam w zupełnie naturalny sposób, a więc nie było opcji zatrzymania gotówki w domu. Jak bowiem mam zrezygnować z jedzenia na mieście, skoro w przypadku naszej rodziny takie wyjścia to najczęściej świętowanie ważnych dla nas dni np. urodzin dzieci, rocznicy ślubu itp. Pozwalamy sobie na nie sporadycznie i są dla nas świętem. Jak zatem mamy na nich oszczędzać? Podobnie z zakupem napojów gazowanych – ograniczamy je od zawsze do minimum, ponieważ stawiamy na zdrowe odżywianie i najczęściej pijemy wodę z sokami. Nie mogę oszczędzać na ubezpieczeniu auta, bo go nie mam. Podobnie na konsolidacji kredytów, ponieważ staram się nie zaciągać zobowiązań. To tylko kilka przykładów proponowanych „oszczędności”, które nie są dla nas 😉 .
Oczywiście wiele metod oszczędzania sprawdzi się w innych domach i nie przeczę, że warto zaglądać na blog Michała Szafrańskiego, jednak kilka lat temu dla mnie, jego wpisy stanowiły niewielką wartość. Niestety z wielu z nich wychodziło, że oszczędzanie to doskonały sposób na zwiększenie budżetu – ale przede wszystkim osób znacznie bogatszych niż ja. Tym samym zrezygnowałam z czytania i odwiedzania jego bloga.
Polecenia książki „Zaufanie czyli Waluta Przyszłości”
Z natury jestem okropnym uparciuchem i samoukiem. Jednak w ostatnich miesiącach postanowiłam skorzystać z wiedzy innych blogerów. Zaczęłam szukać grup na Facebooku dla przedsiębiorczych kobiet, copywriterów, osób zajmujących się marketingiem w sieci, prowadzących swoje firmy itd. Wśród nich znalazły się Hakerki Sukcesu – jedna z większych grup zrzeszających przedsiębiorcze kobiety, którą założyła i prowadzi Marta Krasnodębska. I właśnie ona w jednym ze swoich live’ów wspomniała o książce Michała Szafrańskiego. Po pewnym czasie o książce przeczytałam również w innych Facebookowych grupach. Właściwie wszystkie opinie o książce były pozytywne. Odniosłam też wrażenie, że podtytuł „Moja droga od zera do 7 milionów z bloga” pozwala sądzić, że to poradnik co zrobić, żeby rozkręcić swojego bloga i stwierdziłam, że być może przyda mi się wiedza w nim zawarta.
Zawiodłam się?
Postanowiłam kupić książkę i zobaczyć, co Michał Szafrański podpowie mi w sprawie moich serwisów. Nie czekałam na gotową receptę, na której będzie zapisane zrób to lub tamto, a przyniesie Ci tyle i tyle zysku. Aż tak naiwna nie jestem ;), zwłaszcza, że z doświadczenia wiem, iż działania przynoszące miliony jednym nie muszą sprawdzić się w przypadku innych przedsiębiorców. W każdym bądź razie kupiłam książkę przekonana, że jest to ciekawy poradnik. Niestety pod tym względem zawiodłam się, ponieważ okazało się, iż jest to autobiografia autora jednego z najpopularniejszych blogów w Polsce. Ja jednak bardzo lubię czytać i nie lubię marnować pieniędzy, więc postanowiłam przeczytać te kilkaset stron i zobaczyć, jak do swoich pieniędzy z bloga doszedł autor.
Moje wrażenia
Czy żałuję zakupu książki i przeczytania biografii? No cóż, nie lubię biografii ani autobiografii i raczej unikam takich lektur, ale ta była świetna. Przede wszystkim książka jest dobrze napisana. Prosty język i nieskomplikowany przekaz sprawiają, że nawet nie wiadomo kiedy przeczytało się kolejnych 100 stron. Mnie czytanie zajęło 2 tygodnie (w międzyczasie byłam 10 dni na wakacjach, a książki nie zabierałam ze sobą ze względu na jej wagę 🙂 . Pomimo tego, że to biografia, znalazłam tam kilka przydatnych podpowiedzi dla siebie. Do mnie osobiście najbardziej trafiły informacje dotyczące newslettera – obecnie zbieram kolejnych zainteresowanych na dwóch listach i idzie mi to średnio. Dlatego też interesuje mnie każda porada jak to poprawić 🙂 . Poza tym dobrze jest dowiedzieć się, że praca nad blogiem bywa bezsensowna nie tylko dla mnie ale również dla tych, którzy zarabiają miliony. No może nie „ zupełnie” bezsensowna, ale pojawiają się chwile zwątpienia. To ważna wiadomość, ponieważ nie mam wokół siebie osób, z którymi na żywo mogłabym wymienić się takimi doświadczeniami.
Ja i Michał Szafrański – dwa różne światy, ale…
Podczas czytania książki od razu rzuciły mi się w oczy różnice między moim światem i światem Michała – zarabiającego blogera. Przede wszystkim różnią nas doświadczenia zawodowe. Wielką różnicą jest miejsce naszego zamieszkania i możliwości jakie za tym idą. Wiem, że wiele osób twierdzi, że Internet obejmuje cały świat, więc niezależnie od miejsca zamieszkania, każdy ma takie same szanse. Moim zdaniem tak nie jest, ale o tym może innym razem opowiem. Kolejną różnicą jest podejście do pieniędzy. Kwoty jakie znalazły się w cenniku Michała na początku jego blogowej drogi to dla mnie „kosmos”. 2000 zł za publikację tekstu to dla mnie kwota niewyobrażalna, nawet teraz, kiedy serwis, który prowadzę, ma 4 lata. Kolejną różnicą jest stosunek do pieniędzy oraz ich ilość. Niestety moja poduszka finansowa nigdy nie osiągnęła kilkudziesięciu tysięcy, nie mówiąc już o podjęciu ryzyka jakim jest zaciągnięcie pożyczki na 600 tys. zł, aby czuć się bezpiecznie finansowo – ale to moje prywatne poglądy i nastawienie do życia – nie lubię długów.
… skorzystam z tego co przeczytałam
Jak już wyżej pisałam po przeczytaniu książki zawiodłam się trochę jej treścią, bo oczekiwałam poradnika, a dostałam autobiografię. Nie oznacza to jednak, że nie skorzystam z tego, co przeczytałam. Znalazłam tam kilka ważnych dla mnie rzeczy. Jak pisałam właśnie walczę ze swoimi newsletterami, więc chętnie skorzystam z uwag kogoś doświadczonego. Kolejną rzeczą jest ryzyko. Jestem z natury osobą, która boi się ryzykować. Zawsze wydaje mi się, że podejmowanie ryzykownych działań może przynieść mi szkodę. Książka Michała dała mi w tej kwestii do myślenia. Może warto zaryzykować zwłaszcza, jeśli strata dla mnie nie jest wielka. Ostatecznie zaproponowanie współpracy za wyższą kwotę niekoniecznie równa się przegranej 🙂 .
Czy kupiłabym książkę jeszcze raz?
Szczerze mówiąc nie wiem. Gdyby nie moje mylne przekonanie o poradnikowej treści książki pewnie zamiast wydać kilkadziesiąt złotych poszłabym do biblioteki i skorzystała z dostępnego tam egzemplarza. Czy żałuje, że ją kupiłam – nie. To świetna książka do czytania, pokazująca, że w Polsce też można zostać milionerem. Zarabiać można nawet na blogu 😉 . Z tej wiedzy chętnie skorzystam i postaram się także zarobić na blogu . Czy się uda – zobaczymy!
Majówka – czas wolny, kiedy nic nie muszę
Już bardzo dawno nie było takiej chwili, w której nie musiałabym zupełnie nic. Zawsze z tyłu głowy coś mi mówiło, że klienci czekają na teksty i nie mogę ich zawieść, że za kilka dni trzeba będzie zapłacić ZUS, albo jakieś inne rachunki i muszę na nie zarobić, że muszę jeszcze to albo tamto. A w tym roku stwierdziłam, że ja tak naprawdę nic nie muszę i to jest wspaniałe.
Praca na etacie – mniejszy ZUS i wolny czas
Własna firma ma sporo zalet, ale praca na etacie też nie jest zła. Od kilku miesięcy robię to, co lubię, czyli piszę teksty, ale na etacie. Ma to swoje wady, ale ma też sporo zalet. Przede wszystkim wreszcie mam wyraźne rozgraniczenie tego, co jest pracą i tego, co jest domem. W pracy myślę o wykonywanych obowiązkach, a nie o tym, żeby włączyć pranie, zrobić zakupy, ugotować obiad itd. To bardzo wygodne, ale też bardzo efektywne. Dzięki podziałowi na pracę i dom okazało się, że mam więcej czasu, wszystko jest zrobione a do tego udało mi się wygospodarować czas na pracę dodatkową – czyli prowadzenie firmy.
Firma poza etatem
Wiem, że wiele z Was także prowadzi własną działalność poza godzinami pracy na etacie. Pewnie niejedna zastanawia się jak to możliwe, że praca dla kogoś daje mi więcej wolnego czasu. Wiem, że to wygląda trochę dziwnie, ale w przypadku mojej działalności gospodarczej opierającej się na pisaniu i publikowaniu tekstów, praca etatowa to wybawienie. Przede wszystkim, jak już pisałam, pojawił się rozdział obowiązków zawodowych i domowych. Ponadto miejsce pracy nie pokrywa się z miejscem wykonywania obowiązków domowych, dzięki czemu zarówno jedne jak i drugie można wykonać szybciej i efektywniej. Czas, który pozostaje mi po wypełnieniu wszystkich punktów dziennego planu mogę przeznaczyć na wykonywanie zadań związanych z prowadzeniem swojej firmy. Wtedy nawiązuję nowe kontakty z reklamodawcami i klientami, wykonuję zlecenia, wystawiam faktury itd. Praca etatowa zapewnia mi podstawową pensję, dzięki czemu praca w domu staje się przyjemniejsza. Ponadto zmniejsza się również wysokość opłat, które co miesiąc obniżały mój dochód, a tym samym nie mam z tyłu głowy, że muszę zapracować co najmniej na opłacenie ZUS, księgowej, prądu czy internetu. Na niższe opłaty po prostu zawsze mi starcza.
Majówka – czas wolny
Praca na etacie to także możliwość korzystania z urlopu. Prowadząc własną działalność nie zawsze można sobie na to pozwolić. W moim wypadku przez niemal sześć lat prowadzenia działalności gospodarczej nie miałam możliwości odpoczynku, ponieważ zawsze było, że coś muszę. Dziś jak pisałam nie muszę nic i dlatego w tę majówkę robię tylko to, co chcę :). A w planach jest spanie do południa (akurat to pewnie nie wypali, bo jestem raczej rannym ptaszkiem), pyszny, rodzinny obiad, spacer z dziećmi, wspólne oglądanie kreskówek a może też kilka partii planszówek, które moje dzieci bardzo lubią. To wszystko mam zamiar zrobić, bo chcę a nie dlatego, że muszę.
Życzę Wam wszystkim tego, aby co pewien czas znaleźć chwilę, kiedy nie robi się tego co muszę a tylko to, co chcę!